Google+

DZIENNIK Z WAKACJI

10

12 września 2013 - autor: SABATOWKA

DSC_0726

Niektórzy jeżdżą na wakacje daleko, do innych krajów, inni spędzają czas po sąsiedzku i zadowalają się kilkoma zaledwie kilometrami dzielącymi ich od domu. W Sabatówce żeby ktoś wyjechał daleko, ktoś musi zostać blisko. I tak Gośka i Heniek powędrowali w gruzińskie góry, a my z dziećmi na wakacje na farmie.

(Iwona)

Gruzja mapa z wiki

Nie mogę powiedzieć, że wyjazd do Gruzji nie chodził mi po głowie od roku, kiedy zobaczyłam na stronie Lisowczyków http://www.lisowczycy.com/pl/gruzja.html taką możliwość. Owszem, chodził. Ale nie mieściło się to absolutnie w naszych możliwościach czasowych, finansowych i innych. Wobec tego, nie pozostawało nam nic innego, jak pojechać właśnie.

https://sabatowka.wordpress.com/2008/08/09/toast-za-gruzje/

Chciałabym tu napisać, że wyjazd poprzedziliśmy dogłębnymi studiami nad historią, geografią i zwyczajami kraju, w którym mieliśmy spędzać najbliższe dwa tygodnie. Ze wstydem przyznaję, iż tak się nie stało. Poszliśmy na tzw. „żywioł”.

(Gośka)

Dzień pierwszy. Sabatówka.

W zasadzie pół dnia, gdyż rajdowcy wyruszyli dopiero w południe. Odjeżdżając powtarzali: „Teraz ty tu rządzisz” i – wzbijając tumany kurzu – popędzili ku przygodzie.

Jesteśmy. No tak, co tu robić… Może najpierw jakiś spacer? Żeby nie było nudno Kapsel i Biscuit postanowili stoczyć wojnę. W jednym gospodarstwie dwóch panów to tłum, więc rozwiązali kwestię panowania zębami. Wprowadzając pacyfistyczne – zasady zamiast siłowych – panowie trafili do karceru, każdy do swojego. Od tej pory będą wychodzić na zmianę.

DSC_0278

DSC_0530

Późne popołudnie to czas wzmożonej pracy. Najpierw lonżowanie Dalandy, aby uniknąć zapalenia wymienia. Drobiazg. Potem sprowadzenie stada, powtykanie koni do odpowiednich boksów. Jakoś poszło, choć tak dziwnie patrzyły, gdy nie pozwoliłam im na dłuższe sąsiedzkie odwiedziny… Dalej karmienie matek i źrebiąt i … kolka.

Wujek Zygmunt zostaje zatrudniony jako super zawodowa niania dla dzieci (powinien głosić wykłady z pedagogiki stosowanej), weterynarz krótko komentuje: „O k…wa, już jadę”, a ja bat w dłoń i Maritę na lonżę.

Wieczór. Kobyle odpuściło. Ale dlaczego Donia jest cała mokra?! Coś się tłucze. Idę sprawdzić. Nic nie widać. Donia wyschła, patrzy z dezaprobatą, iż śmiem jej dotykać. Szybki prysznic. Jeszcze zerkam do stajni. Janutra i Janitra wstają ze słomy i prychają na mnie z oburzaniem: „A ta co tu robi?” – czytam z ich oczu. Ok., już się wycofuję do własnego łóżka. Psy ujadają jak wściekłe. Tomek-rozjemca rozdziela je w oddzielnych pomieszczeniach. Artur kaszle. Wstaję. Syropek i spać. Biscuit chce jednak siku. Wstaję. Spać. Co się tłucze w tej stajni…? Wstaję, zapalam światło. „Idź spać kobieto!” – wszystkie konie prócz drzemiącej na stojąco Marity podnoszą się ze słomy i taksują mnie wzrokiem. Spać. Vigo też chce siusiu. Wypuszczam go, przysiadam na fotelu, kołyszę się w półśnie, wciągam psa do domu. „Nie Vigo, nie chcę się bawić”. Spać. Jakie to łóżko ciepłe. Trutka schodzi po schodach. Wstaję, biorę córcię do naszego łóżka. Artur znowu kaszle. Wykopuję Tomka, żeby go ułożył. Chcę spać!!! Budzik.

Jest 6 rano. Wstał piękny. Pochmurny dzień.

DSC_1043

(Iwona)

Studnia. Idę sprawdzić, czy środkowa zaciąga z górnej wodę do dolnej. Działa! Po odkręceniu zaworu nie beka bąbelkami powietrza, tylko porządnie zasysa wodę. Luzik, wczorajsze rozkręcenie trójnika przyniosło efekt.

(Tomek)

 

Dzień pierwszy. Przylot do Tibilisi.

Pierwsza połowa lotu Warszawa – Kijów jest trudna, z dużymi turbulencjami. Lecimy po raz pierwszy i nasze reakcje są krańcowo różne. NzM dochodzi do wniosku, że tak właśnie wygląda podróż samolotem i godzi się filozoficznie z dzikimi podskokami. Ja ślubuję dozgonnie chodzić tylko i wyłącznie po ziemi.

DSCN4661

Przybywamy do hostelu Opera w nocy i od razu spotykamy czwartą uczestniczkę rajdu oraz grupę studentów świętujących zaręczyny: „On klęknął na lodowcu, ona go przyjęła, a teraz pijemy.” – mówią. Wciągają nas do wspólnej zabawy i dopiero po pewnym czasie oraz wielu szklankach wina dociera do mnie z jaką atencją i szacunkiem nas traktują. Czyżbyśmy wyglądali na rajd geriatryczny?

(Gośka)

Dzień drugi. Sabatówka.

Pierwsze – nakarmić klacze i Zmarzlinka. Gdzie moja ściąga? A krowa je raz czy dwa razy dziennie? Nakarmione. Teraz wypuścić konie na pastwisko. Poszły. Biscuit nawiał, jak tylko go wypuściłam. I jak go szukać, skoro dzieciaki śpią? Gdzie jest chłopak, który miał przyjść do pomocy? Miał być na siódmą. Nic, dzieci wstały, trzeba je nakarmić i ubrać. Może w tym czasie przyjdzie. Nie przyszedł. Dzwonię. Upiera się, że miał być dopiero we wtorek. Idę sprzątać stajnię. Pies marnotrawny wrócił. Przynajmniej to mi odpadło. Po moich nocnych kontrolach i budzeniu koni, słoma w boksach jest cała zdeptana. Sprzątanie, ścielenie, zadawanie siana, w międzyczasie dwukrotne lonżowanie Dalandy i karmienie Drobinki – to wszystko zajmuje mi czas do drugiej. Dobrze, że Artur i Renia się razem bawią i tylko od czasu do czasu przychodzą z jakąś prośbą lub rozbitą miską, bo właśnie chciały zrobić sobie jeść. Jeszcze ugotować kotom i psom oraz obiad dla nas. Było do przewidzenia, że butla się skończy. Ziemniaki stojące na kaparzącym gazie rozgotowały się z wierzchu, a w środku pozostałe twarde. Po zmianie butli całkiem się rozsypały. Wstawiam do piekarnika mięso, zamiatam podłogę (skąd tyle błota? – przecież wczoraj sprzątałam!) i idę przelonżować ogierka. Mięso nie chce się dopiec. Tomek nie wraca, choć już po czwartej. Pewnie jeździ po sklepach budowlanych po materiały do gabinetu. Pora na lonżowanie Dalandy. Przyjeżdża Tomek. W biegu daję wszystkim obiad, a w zasadzie obiadokolację. Jeszcze tylko spędzić konie. Idę po Zmarzlinka, a Tomek przepuścić wodę ze studni do studni.

DSC_0536

DSC_0004

Teraz po stado na pastwisko. Są przy bramie. Wujek Zygmunt przyjechał i je podpędził. W trójkę rozlokowujemy konie w boksach. Pięć razy sprawdzam, czy wszystkie są suche, karmię i wypędzam przed stajnię. Niech tam brudzą w nocy. Woda, siano, pastuch elektryczny – wszystko jest. Jeszcze tylko dać jeść psom i kotom oraz umyć dzieci. Tak, umyć koniecznie – przecież przez większość dnia bawiły się same. Trutka słania się na nogach, ale jeszcze chce ze mną dać siano ogierowi. Koniec. Prysznic i może dokończenie filmu, który zaczęliśmy wczoraj? Film, ach film – nie udało się. Zaczęliśmy przysypiać po kilkunastu minutach. W nocy już bez szaleństw. Tylko Kuśmidron się rozkaszlał, a ja zasnęłam przy nim, trzymając go w pozycji półsiedzącej. Gdy się obudziłam był ranek. Za kwadrans zadzwoni budzik. Mam kilka minut na odpoczynek w swoim łóżku. Zamykam oczy. Drrrrrrrrrrrrryyyyyyyyyyyyyń!!!!!!!!!!

(Iwona)

Studnia ciągnie aż miło. Jestem dumny!

(Tomek)

 Dzień drugi. Wyjazd do Omalo.

Rankiem okazuje się, że słowo „maniana” jest być może hiszpańskie, ale jego korzenie sięgają Gruzji, bo samochód, który zamiast przyjechać po nas o dziewiątej, pojawi się dopiero o czternastej. W takim razie idziemy na miasto. Gośka – nasza czwarta kompanka – okazuje się wszechstronnie przygotowana. Wie, gdzie jest stacja metro, najbliższy targ, jakie zabytki trzeba koniecznie zobaczyć.

DSCN4652

DSCN4666

DSCN4674

DSCN4673

Początkowo szokuje mnie ruch samochodowy, który trochę przypomina Dziki Zachód z autami w roli koni. Kierowcy wyprzedzają z lewej i prawej, bez przerwy używają klaksonów, nie przejmują się przesadnie liniami ciągłymi. Nie trzeba się też przejmować, gdy przechodzisz ulicą nie po pasach, gdyż wszyscy robią to samo i dzięki temu jest zabawniej. Po chwili zdaję sobie sprawę, że w tym szaleństwie jest metoda: ruch samochodów – płynny, klaksony ogłaszają: „uważaj, wyprzedzam” i nie wywołują przy tym u innych kierowców międzynarodowego znaku pokoju w postaci wystawionego środkowego palca, światła informują za ile sekund będzie zmiana.

DSCN4660 DSCN4659

W Tibilisi, na ulicach sporo ludzi prosi o wsparcie. Spotykają się przy tym z dużą życzliwością. W wagonie metro staruszka szepce coś, czego absolutnie nie rozumiem, jednak w ręku trzyma wiele mówiące zdjęcie dwóch chłopców w mundurach. Ludzie kiwają głowami i sypią się lari.

DSCN4670

Zwiedzamy łaźnię i z pomocą Gosi wracamy do hostelu. Terenowe Mitsubishi z kierowcą Koba i kierownicą po prawej stronie czeka. Ruszamy.

Tą drogą ale później jechaliśmy. Zapożyczone od Tusheti Land.

DSCN4683 DSCN4682 DSCN4681

Wzdłuż przepaści miejsca jest tyle, żeby opony złapały się drogi. Przejeżdżamy strumienie i wodospady, a najwyższą cześć drogi – w chmurach. Widać mniej więcej na metr i chyba tylko „Anioł podróży”, o którego pomoc wzywali żegnający nas w Tibilisi hostelowicze, cudownie wskazuje właściwą drogę. Koba znajduje oparcie dla kół. Tak po siedmiu godzinach dojeżdżamy do Omalo. Jest noc. Co przyniesie następny dzień?

(Gośka)

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

https://sabatowka.wordpress.com/2013/09/20/dziennik-z-wakacji-cz-ii/

10 thoughts on “DZIENNIK Z WAKACJI

  1. olek pisze:

    psiaki, konie, kociaki i dzieciaki:) a do tego wieś…..:) coś pięknego:)

  2. ugoldenbrown pisze:

    Doba w Sabatówce powinna się rozciągać, jak guma. A nie chce, tylko wszystko się spiętrza;)
    Ale za to ktoś czuwa, by wypoczywać mógł ktoś;)
    Swietny wpis!

  3. Palpfikszyn pisze:

    Ha! Gruzja piękna jest, w tym roku też byliśmy 🙂 Ale do Omalo nie dojechaliśmy jednak…

  4. Pam pisze:

    Very nice! But what a scarey road!

  5. […] for a challenge, we can recommend the road to Tusheti … in Georgia (not the state), where Polish friends just visited. Now that is a road i could […]

Dodaj komentarz

Google Translate

  • 106 613 VISIT

MOST POPULAR

MESSEMBRIA
SABATOWKA Z HISTORIA W TLE
KOŃSKIE FRYZURY

Archiwum