Google+

DZIENNIK Z WAKACJI CZ. IV

16

2 października 2013 - autor: SABATOWKA

https://sabatowka.wordpress.com/2013/09/24/dziennik-z-wakacji-cz-iii/

Dzień piąty. Sabatówka.

DSC_0758

Deszcz. Siąpi tylko. W nocy padało, ale ziemia już jest sucha. Trawa na pewno nie odrośnie, a konie na pewno będą chciały poszukać nowej na własną rękę. Codziennie trzymam kciuki, żeby jeszcze poczekały. Taki optymizm na początek mokrego dnia.

Idę na pastwisko i mamroczę: „Dziś nie uciekajcie. Jeszcze dziesięć dni nie opuszczamy terenu.” Akcja bezwstydnie i płynnie opada na kolana i przechodzi pod taśmą po jabłka. Pięknie! Teraz nie wejdzie na bieżnię, a konie zrobią raban i zawrócą do stajni. Ale nie, znowu z gracją właściwą taranowi przeczołguje się na właściwą ścieżkę. Nie uwierzyłabym, gdybym nie widziała.

Rozpadało się. Kawy! Co za smętny dzień. Ale niech pada. Jeszcze trochę. Dwie krótkie serie deszczu to za mało. Dziś totalne lenistwo – nawet dzieciaki jakoś nie wykazują się diabelską inicjatywą. Próbuję retuszować zdjęcia, kolejny raz wyrzucam te, które mi nie pasują.

DSC_0926

Wybija siedemnasta. Idziemy z Tomkiem po konie. Wujek Zygmunt już na warcie. Zwierzaki pędzą pod górę, już są na bieżni. Stop. Akcja i Szara w jabłkach. Wszystko stoi i czeka. Jak w korku na Mickiewicza. Tak, Szara jeszcze zrobiła sobie czochranie grzbietu zjeżdżając na plecach z góry na padok – prosto w błoto. Koń brudny to koń szczęśliwy. Gdzie Dalanda? Drobinka ssie, czy tylko symuluje? Chyba już do powrotu wakacjowiczów będę się martwić.

Dziś konie zostaną w stajni na noc. Wyśpią się w słomie. Jutro więc czeka sprzątanie.

(Iwona)

Dzień piąty. Girewi.

DSCN4875

Rankiem żegnamy etnografa i ruszamy dalej. Droga wiedzie głównie doliną, kilkakrotnie przeprawiamy się przez wodę. Pogoda dopisuje w dalszym ciągu, choć czasem, mimo bezchmurnego nieba, wiatr nagania zza sąsiednich szczytów deszcz.

Co dzień w południe jest przerwa na piknik. Niekora lubi chleb z solą, więc zbieram dla niego resztki po każdym posiłku. Kiedy odkrywam, że Themo robi to samo, zaczynam zbierać chleb przed piknikiem, co jest zupełnie logiczne i słuszne. Dzisiejszy piknik składa się z pomidorów i sera. Jemy go leniwie nad rzeką pośród stada krów. Gruzińskie krówki są nieduże, bardzo urodziwe i ciekawie umaszczone.

DSCN4784

DSCN4787

DSCN4879

DSCN4880

DSCN4887

DSCN4886

DSCN4889

Po paru kilometrach Themo zwraca się do mnie na migi. To, co pokazuje brzmi mniej więcej tak: „Ja cię walnę i wylądujesz na sąsiedniej górze, a ja tu zostanę i będę miał spokój”. Ale my już wiemy (bo etnograf nam wytłumaczył), że mamy udać się na sąsiednią górę do opuszczonej wsi i ją zwiedzić. Tak też robimy.

Na ścianie mijanej stodoły pyszni się Towarzysz Stalin.

Naprzeciw nas, wąską ścieżynką galopuje Gruzin na siwej klaczy, a za nim kary źrebak.  Po jakimś czasie widzimy go jak wraca na piechotę niosąc dwie pary drzwi. Klacz postępuje za nim. Mimo obciążenia mija nas bez trudu. Jeżeli na zdjęciach widać, że kawałki ścian zastępuje blacha lub folia, to należy pamiętać o tym, że wszystko do odbudowy Tuszetii trzeba często przetransportować na własnych plecach.

DSCN4898

DSCN4903

DSCN4914

Wracamy na szlak, znowu kilkakrotnie przeprawiamy się przez rzekę i lądujemy w Girewi koło Parsmy. Parsma to opuszczone wsie, wokół wszędzie wznoszą się kamienne wieże.

(Gośka)

Dzień szósty. Sabatówka.

DSC_0718

Już wstaję przed budzikiem. Obskakuję konie, psy, koty. Wypuszczam całą grupę, przelotem zerkam na Dalandę, czekam aż Akcja wróci pod taśmą z codziennej wyprawy po jabłka, zamykam towarzystwo i zabieram się za kawę. Kawusia, uhmm…. – przerwa – wstał Artur. Schodzi po schodach na wpół śpiąc i powtarza uparcie: „Głodny. Głodny.” Odsyłam go do łazienki, duszkiem dopijam kawę, ubieram Trutkę, która z niejakim oporem idzie myć zęby i szykuję śniadanie. Jeszcze dobrze nie zamknęłam zmywarki, a synuś już chce następne śniadanie – tak na dokładkę. Córcia zechciała pięć minut później. Robaki mają, czy co?!

Jedziemy po maliny. Kapsel i Kryśka dopadają nas w połowie drogi. Lądują na pace. Ludzie we wsi muszą patrzeć na mnie jak na wariatkę.

DSC_0578

DSC_0584

Trutka upiera się przy noszeniu kotów, które uparcie uciekają. Trutka się drze. Tak w koło. Wyszukuję słoiki i zabieram się za robienie soków. Przy okazji pichcę jakiś obiad, bo dzieci znowu wołają: „Jeść!!!”.

W międzyczasie lonżuję Zmarzlinka, przyjeżdża też Tomek. Sprowadzamy konie. Zjawiają się chętni na jazdę: Aga i Marta. Przy okazji załapuje się Wujek Zygmunt. No to ja też. A co! Szaleję chwilę z Akcjuszkiem w galopie i zjeżdżam. Przyszedł jeszcze Jasiek z czeladką dzieci na kucyka. Podziwiam spokój tego konia, bo piątka małych diabłów biega, skacze i piszczy, a ten nic sobie z nich nie robi. Tomek zyskuje od Marty miano Męża Idealnego (tak będę Go od tej chwili tytułować), a moi gorliwi pomocnicy wykładają koniom na noc siano.

DSC_0666

Zlewam ostatnią partię soku, wypuszczamy konie, Małż Idealny myje dzieci, kładę je spać i reszta wieczoru dla nas. Dobranoc.

(Iwona)

Dzień szósty. Alismagori.

DSCN4935

Ten dzień jest znacznie bardziej wyczerpujący fizycznie. Wspinamy się stromym zboczem: trochę na koniach, trochę pieszo przez jakieś trzy godziny. Całe zbocze porośnięte jest rododendronami – wiosną, gdy zakwitną musi być tu przepięknie! Kiedy mam wrażenie, że góra nigdy się nie skończy, wychodzimy na szczyt. Tablica informuje, iż jesteśmy na wysokości trzech tysięcy metrów, a przecież my stoimy na skraju pięknego, porośniętego trawą płaskowyżu, który lekko opada w stronę (no, zgadnijcie…) następnej góry.

DSCN4950

DSCN4952

DSCN4953

DSCN4962

DSCN4971

Themo znowu coś mi tłumaczy, a ja chyba domyślam się o co chodzi: podkowa na prawej tylnej Niekory niebezpiecznie się obluzowała. Themo (ku naszej zazdrości) galopuje gdzieś, a po godzinie wraca z młotkiem i próbuje podciągnąć podkowy.

DSCN4977

DSCN4988

DSCN4981

Rozpoczynamy wędrówkę w dół. Podążamy wśród stad krów i koni pilnowanych przez owczarki. Nad nami kołują orłosępy.

Po trzech godzinach docieramy do Alismagori. Tu będzie nasz nocleg. Tutaj też spotykamy grupę studentów z USA oraz biologa zajmującego się tradycyjnym wykorzystaniem ziół. Mieliśmy okazję rozmawiać podczas wspólnych posiłków, w domu, w którym nocowaliśmy.

To chata obliczona na przyjmowanie turystów, ale jakże piękna! Malutka stołówka o ścianach wyplecionych z wikliny, kredens i osłona na kran z kamienia, w wolno stojącej kuchni, w małym piecyku buzuje ogień, wszędzie pełno zabytkowych naczyń i tkanin.

DSCN4989

DSCN4991

DSCN4992

DSCN5002

DSCN5008

DSCN5006

W Tuszetii wszyscy piją „tuszecki czaj”, czyli wywar z tutejszych ziół. Właśnie gospodyni, jej córka i matka przygotowują zielsko do suszenia. Siadam z nimi do roboty. To proste: posegregować kwiatki, zrobić zgrabny bukiecik, korzonki odciąć krzywym nożykiem. Po dwóch godzinach pracy wszystko boli mnie od siedzenia w jednej pozycji. Z radością witam fakt, że worek ziół się skończył i wtedy kobiety przynoszą następne dwa. Ratuje mnie kolacja i tu oddaję głos NzM.

(Gośka)

Grzyby, papryka faszerowana, rosół, sałatka z makaronem, ryż z baraniną, czyli pilaw, wino, chacha.

(Heniek)

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

16 thoughts on “DZIENNIK Z WAKACJI CZ. IV

  1. Jeśli coś na tej ziemi powinno być święte, to rzeki.
    No, może i góry, ale to oczywiste.

  2. maszynagocha pisze:

    Piękne te krajobrazy, bydlątka także. 🙂

  3. Gośka pisze:

    Woda,właśnie woda! To w co Kaukaz jest bogaty.Co roku walcząc z niedoborem, wody z jaką
    zazdrością obserwowałam niezliczone strumienie,strumyki i żródła.

  4. Livia Ether pisze:

    Cudowna relacja, zdjęcia… Dziękuję Sabatówko! 🙂

  5. Amazing photos collection!

  6. Winter Owls pisze:

    Beautiful photographs!

  7. Those look like interesting ruins to explore! Love the vintage typewriter, by the way.

  8. terraustralis pisze:

    to Bieszczady???? 🙂

Dodaj odpowiedź do SABATOWKA Anuluj pisanie odpowiedzi

Google Translate

  • 106 539 VISIT

MOST POPULAR

JANUTRA

Archiwum